sobota, 21 grudnia 2013

Dzień Czarnego Słońca

Witam Was w dniu, kiedy wszyscy kierujemy myśli ku Słońcu, centrum znanego nam świata, centrum, które świeci dziś innym światom. Zimowe Przesilenie dla mnie osobiście jest opowieścią o Ciemności, lub, jeśli wolicie o Innym rodzaju światła. Nie jest opowieścią o nadziei, która ma się ziścić w jakimś punkcie przyszłości. Jest opowieścią o Teraz...
Jednym z momentów, które pamiętam wyraźnie z dzieciństwa, jest to, kiedy leżę na śniegu i patrzę w nocne niebo. Uwielbiałam to robić, patrzeć na spadające płatki, lub świecące gwiazdy. Uwielbiałam tę ciszę, potęgowaną przez zalegającą wokół białą pierzynę. Kontemplowałam igły mrozu przedzierające się przez warstwy odzieży i szczypiące w policzki. Była to ciemność niezupełna, rozświetlana przez miliardy leżących na ziemi, mikroskopijnych gwiazd, krzycząca gardłami setek wron. Okruchy światła i życia zamknięte w łonie długiej, zimowej nocy.
Podobny punkt ciszy odnajduję czasem w medytacji, kiedy przestają istnieć odniesienia, kiedy ruch myśli zamiera w samokontemplacji. Moment, w którym rozpadają się wszechświaty tworzone z mozołem przez większą część dnia, czy w sennych marzeniach. Miejsce, do którego nie mają wstępu skomplikowane konstrukcje wierzeń. Miejsce czystego "Ja", rozebranego do naga, niewinnego, swiadomego jedynie Istnienia, bez czasu, przestrzeni, kontekstu. Bycie bez znaczeń i języków. Bez kolorów, kształtów, wymiarów i czasu... Tym wszystkim jest dla mnie moment Solstycjum. Jest Ciemnością, w której to, co z braku lepszego określenia pozwalam sobie nazywać "Ja" (Kia? Atman? nazwijcie sobie, jak chcecie) kontempluje swą nagość. Jest to moment nieobecności światła pozwalającego na odbijanie obrazów, na multiplikację. Moment, w którym istnieje wyłącznie czysta nagość niepodzielności.
Zimowe Przesilenie jest momentem paradoksalnie nie mającym miejsca w czasie, bo czas zawierającym. Jest niepodzielnym punktem bez przestrzeni. Przerażającym Czarnym Słońcem, samym Centrum Psychokosmosu, Czarną Pustynią Samoświadomości... i ile jeszcze chcecie określeń z wielkiej litery określająch punkt, w którym Bóg uświadamia sobie ogrom swej samotności. Jest to Bóg, stwarzający wszechświaty mocą swej wiary. Czczący siebie, by poznać Siebie, zrozumieć, poszerzyć granice Siebie - Kosmosu. Uczłowieczający Siebie, by samopoznawać. Mityfikujący siebie, by pamiętać Siebie. Zaklęcie smutku i radości multiplikacji.
W tym punkcie Bezczasu życzę Wam (i Sobie) abyście bawili się radośnie konstruktami swych umysłów, abyście budowali wspaniałe wszechświaty, takie, które Was uszczęśliwią. Abyście bawili się pięknie ze swoją duszą...

Noaide vel Driada.

piątek, 2 sierpnia 2013

Podróże małe i duże

Skuszona specjalną prośbą usiadłam i wkomponowałam część mojej ostatniej prelekcji na temat inicjacji w poniższy tekst. Zaciekawiły mnie korelacje symboliczne między inicjacją w wicca a ścieżką A.'.A.'. Czy znajdujemy te podobieństwa dzięki konstrukcji naszych umysłów zaprojektowanych do odnajdywania wzorów we wszystkim, na co spojrzymy, czy może ścieżka inicjacyjna jest do pewnego stopnia uniwersalna, niezależnie kiedy i przez kogo usystematyzowana? Nie mam odpowiedzi na to pytanie.
Przepiękną alegorią ścieżki inicjacyjnej w systemie A.'.A.'. jest “The wake world” autorstwa Crowleya. Jest to opowieść o księżniczce Loli, która spotyka swojego Księcia i wyrusza z nim na wyprawę przez komnaty jego pałacu.

Wtedy powiedział, że zabierze mnie do swojego pałacu i wszystko pokaże i pewnego dnia, gdy wyjdę za niego, będę panią tego wszystkiego. Wtedy chciałam poślubić go od razu ale uświadomiłam sobie, że to niemożliwe, bo byłam tak bardzo śpiąca i miałam złe sny a nie można być dobrą żoną robiąc coś takiego.....”

Inicjacja w wicca jest początkiem procesu. Kandydat zdaje sobie sprawę, że czegoś mu brak, bez uświadomienia sobie tego faktu nie zapukałby do naszych drzwi. Wie zatem, że książę istnieje i pragnie go poznać. Zapewne zdaje też sobie sprawę, że nie stanie się to od razu, że będzie to proces długotrwały i zapewne niełatwy, jest jednak gotowy podjąć się tego trudu.

Wtedy powiedział “Chodź, to tylko komnata służących ale niemal wszyscy zostają tu przez całe swoje życie.” A ja powiedziałam “pocałuj mnie” zaś on odpowiedział “Każdy twój kolejny krok jest możliwy tylko jeśli wypowiesz te słowa”......

Nasz teoretyczny kandydat decyduje się zatem opuścić swoje wygodne, poukładane życie i udać się na wyprawę w nieznane. Na tym etapie decyduje się być może bez żalu, jako że to, co zna, już mu nie wystarcza. Jest też pełny entuzjazmu i jest gotowy poświęcić wiele, by swój cel osiągnąć. Jest gotowy pocałować swojego 'księcia'.

Księżniczko, nie widziałaś jeszcze całego pałacu. Twój specjalny dom to dom trzeci, wiesz, jest odpowiedni bo ja mieszkam zazwyczaj w drugim. Król, mój ojciec mieszka w pierwszym, jednak nie może być nigdy widziany. Jest już bardzo, bardzo stary. Jednak można dostać się do trzeciego domu tylko dzięki odbyciu przerażającej podróży, muszę cię ostrzec.”

Podróż trwa. Nie jest już tak sielankowo, jak na początku. Nasza księżniczka zaczyna zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństw podróży. Nie zawsze jest wygodnie i miło. Czasem drogę torują monstra. Pojawia się strach, niepewność, zwątpienie... w siebie, swoje możliwości, a także w sensowność podróży. Tym, czego boimy się najbardziej są nasze własne słabości, nasz własny cień, z którym stajemy twarzą w twarz w trakcie inicjacji. W trakcie naszej podróży nasz cień będzie przybierał różne maski a naszym zadaniem jest je po kolei odkrywać. Inicjacja nie jest prosta, ma bowiem na celu przygotować nas na niebezpieczeństwa podróży.
Księżniczka powtarza jednak „pocałuj mnie” i mogą iść dalej.
No właśnie, do kogo mówi nasza księżniczka? W systemie A.'.A.'. jest to Święty Anioł Stróż, w systemie psychologii Junga byłby to zapewne nasz animus. Tak jak Cień jest w systemie Junga przedstawiony jako kreacja tej samej płci, co my, to Animus / Anima jest częścią nas samych, jednak o przeciwnej 'płci'. W psychologii jest to właśnie ta część nas, która daje nam inspirację i moc twórczą. Rola inicjatora w wicca jest w tym punkcie niezwykle istotna. Jest to zawsze osoba przeciwnej płci. Inicjujemy zatem tę stwórczą iskrę, nawiązujemy połączenie z naszym animusem czy animą.

Ostatni i najbardziej tajemniczy korytarz ze wszystkich, i jeśli go zobaczysz, pomyślisz, że jest tam bardzo głupi człowiek gryziony przez krokodyle i psy i niosący do niczego nieprzydatną sakwę. Jednak tak naprawdę jest to człowiek, który ma się przebudzić i który się przebudził. Jest to więc jego dom, to on jest starym królem i to ty nim jesteś”

To już prawie koniec. Księżniczka zdaje sobie sprawę, kim w istocie jest. Zdaje sobie sprawę, że to, czego szukała, niosła ze sobą od początku. Podróż jednak była konieczna, aby to spostrzec. Księżniczka ogląda się za siebie i być może dostrzega, że zatoczyła koło, że wróciła do punktu, z którego wyszła, że podróż nie była, jak jej się wydawało, linią prostą. Mimo że wróciła do punktu, z którego wyszła, nie jest to identyczne miejsce, zmienił się bowiem sposób postrzegania.
Przeszliśmy zatem przez stopień pierwszy, gdzie zaczynamy postrzegać naszą osobowość, jako wymagającą zmiany, odkrywamy swoje ego, spotykamy swój Cień. Przeszliśmy stopień drugi, podczas którego staraliśmy się ten Cień obłaskawić, obedrzeć z masek, jak również nawiązać nieco bliższy kontakt z przeciwnym biegunem nas samych. Uczymy mu się ufać, kochać, rozmawiać z naszym "ciemnym księciem" (bóg śmierci, z którym wchodzimy relację w trakcie drugiej inicjacji i ciemny książę z tekstu Crowleya; takich zestawień doszukać się można więcej) Ten związek zostaje pobłogosławiony świętym węzłem małżeńskim w trakcie trzeciej inicjacji. To tutaj jesteśmy przebudzeni na tyle, by być godnymi poślubić Księcia. Nasze jasne ego i podświadomość uczą się wzajemnie siebie dostrzegać i ze sobą komunikować (komunia, jakże to piękne, wielowymiarowe słowo). Poprzez małżeństwo stajemy się całością zdolną do kreacji samych siebie. Ten wewnętrzny ślub jest związkiem między naszą dusza i naszym duchem, naszym ja i naszym ego a dzieckiem tego związku jest nasze nowe, stare 'ja', czy też indywiduacja. Zaczynamy widzieć, kim jesteśmy naprawdę, bez zasłon ego, które mówi nam, jacy chcielibyśmy być i Cienia, który mówi nam, jacy wydaje nam się, że jesteśmy. Trzeci stopień to symbolika starej kobiety / mężczyzny, to odkrycie, że to my sami jesteśmy 'starym królem' z opowieści.

I ostatnie, co powinnam powiedzieć, to że ktoś nie zacznie dostrzegać, że nie jest to tak zupełnie wieeeelki-przebudzony-świat, dopóki wąż, który znajduje się na zewnątrz nie skończy zjadać swojego ogona, I nawet ja do końca tego nie rozumiem. Ale nie ma to znaczenia; wszystko, co musisz zrobić to znaleźć swojego Księcia, który przyjdzie i razem z tobą odjedzie, więc nie przejmuj się wężem... narazie. To wszystko.”

No właśnie, najważniejsza jest nasza decyzja. Bez naszej zgody nasz książę na białym rumaku nie będzie w stanie nas porwać. Bez naszej dedykacji, oddania, determinacji, ta podróż nie będzie możliwa. To my sami musimy na każdym kroku powtarzać sobie, że warto, musimy pragnąć pocałunku naszego księcia, jak niczego na świecie... bez tego pragnienia na zawsze pozostaniemy w komnacie służących, oglądając teatrzyk cieni.
Musimy zatem uwierzyć. Uwierzyć, że każdy z nas ma swojego księcia z którym jesteśmy w stanie rozpocząć dialog. Nie jest to najistotniejsze, którą drogę wybierzemy. Czy będzie to wicca, A.'.A.'., czy jeszcze któraś z szeregu opcji, czy nawet samo życie. Najważniejsze jest nasze 'tak' dla propozycji podróży. Ważne żeby postawić pierwszy krok i z całą determinacją,, zaangażowaniem I zapałem stawiać kolejne... I na każdym kroku wypowiadać słowa “pocałuj mnie”. Bo co innego tak naprawdę się liczy?

Cały tekst „The wake world” do przeczytania tutaj: http://hermetic.com/crowley/libers/lib95.html

czwartek, 1 sierpnia 2013

Lammasowe odrodzenie Driady

Witajcie,

Doszłam ponownie do punktu, w którym odczułam (z małą pomocą głosów z zewnątrz, które przypominały mi, że powinnam to, czy tamto, napisać) potrzebę ekspresji myśli w formie blogowej. Nie obiecuję, że potrwa to długo, ale póki trwa...

Za nami Lammas, takoż kilka myśli związanych z tematem. W tradycji wiccańskiej jest to czas, gdy bóg poświęca w ofierze sam siebie; umiera, by mogło trwać życie. Trzeba przyznać, że trąci chrześcijaństwem, martyrologią, umartwieniem... z tym, że to koncept dużo starszy i w tym punkcie można przywołać staruszka Frazera i jego "Złotą Gałąź". Nieco raziły mnie w oczy lammasowe życzenia rzucane lekką ręką na facebooku zawierające treści o poświęcaniu tego, co nam nie służy na drodze rozwoju. Ciekawy koncept poświęcenia. A gdyby tak poświęcić nieco samego siebie, swój czas, energię i wszystko to, co sprawia, że czujemy się wygodnie we własnych butach? Nie byłoby to ciekawsze spojrzenie na ten nieco mdły koncept? Poświęcenie naszego mitologicznego boga nie jest częściowe, jest totalne i ostateczne, nie wyrzuca on odpadków własnej osobowości, które z wyższej perspektywy już i tak mu się nie przysłużą. Nie róbmy z tego kompostu. Raz dla odmiany pomyślmy, co cennego, w miejsce śmieci, mamy w tym roku do zaoferowania.
Nie jest to dla mnie święto radosne. Jest nieco nostalgiczne i z pewnością jest jednym z poważniejszych w roku, być może nie dorosłam jeszcze na tyle, by się w jego trakcie dobrze bawić, raczej odczuwam potrzebę, by usiąść z boku i pomyśleć. Choćby o roli cierpienia, które bynajmniej nie jest własnością prywatną chrześcijan, niegodną pogan, jak zostało to w pewnym miejscu zasugerowane. No właśnie, cierpienie, poświęcenie, ból, śmierć... osobiście uważam je za szalenie istotny punkt naszej zabawy w życie. Element, którego nie da się obejść bokiem, od którego można uciekać, ale będzie to ucieczka w przeciwnym kierunku, niż nasz obrany. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wstawiła między wiersze niesłynnego Crowleya...
"Wskaż na realność oddziaływania Słońca, męskiej siły, żeńskiej siły, i tak dalej, i pokaż, że dzięki celebracji tych wartościowych mocy mogą zjednoczyć się w pełni z życiem tu i teraz. Niech religia będzie przyjemnością, jednak ze świadomością wartości i wzniosłości śmierci, którą należy traktować jak przeprawę, jak inicjację."

No właśnie, przeprawa, inicjacja, czy powinna być sprowadzona do li tylko wyrzucania śmieci? Czy jesteśmy w stanie oddzielić elementy siebie, które stoją nam na drodze do obranego przez nas celu, pozostawiając przy tym resztę nienaruszoną? Spójrzmy na proces alchemiczny chociażby, w którym substancja przechodzi przez ogień, całkowicie się rozkłada, by odrodzić się w doskonalszym stanie. Przejść tę przeprawę z sukcesem możemy jedynie zatracając się totalnie. Siebie, nie jest to święto dziękczynne na cześć poświęcenia odległego boga, gdzieś tam, daleko nad nami. Siebie, nie części siebie, które uważamy za zbędne. Tak, z tych powodów nie jestem gotowa na uczciwe tańce, śpiewy i picie wina w tym czasie. Być może kiedyś będę, ale przede mną długa, ciężka, bolesna wędrówka w nieznane, do moich zbiorów daleko i nie wiadomo, czy będą obfite.

Driada.