czwartek, 1 sierpnia 2013

Lammasowe odrodzenie Driady

Witajcie,

Doszłam ponownie do punktu, w którym odczułam (z małą pomocą głosów z zewnątrz, które przypominały mi, że powinnam to, czy tamto, napisać) potrzebę ekspresji myśli w formie blogowej. Nie obiecuję, że potrwa to długo, ale póki trwa...

Za nami Lammas, takoż kilka myśli związanych z tematem. W tradycji wiccańskiej jest to czas, gdy bóg poświęca w ofierze sam siebie; umiera, by mogło trwać życie. Trzeba przyznać, że trąci chrześcijaństwem, martyrologią, umartwieniem... z tym, że to koncept dużo starszy i w tym punkcie można przywołać staruszka Frazera i jego "Złotą Gałąź". Nieco raziły mnie w oczy lammasowe życzenia rzucane lekką ręką na facebooku zawierające treści o poświęcaniu tego, co nam nie służy na drodze rozwoju. Ciekawy koncept poświęcenia. A gdyby tak poświęcić nieco samego siebie, swój czas, energię i wszystko to, co sprawia, że czujemy się wygodnie we własnych butach? Nie byłoby to ciekawsze spojrzenie na ten nieco mdły koncept? Poświęcenie naszego mitologicznego boga nie jest częściowe, jest totalne i ostateczne, nie wyrzuca on odpadków własnej osobowości, które z wyższej perspektywy już i tak mu się nie przysłużą. Nie róbmy z tego kompostu. Raz dla odmiany pomyślmy, co cennego, w miejsce śmieci, mamy w tym roku do zaoferowania.
Nie jest to dla mnie święto radosne. Jest nieco nostalgiczne i z pewnością jest jednym z poważniejszych w roku, być może nie dorosłam jeszcze na tyle, by się w jego trakcie dobrze bawić, raczej odczuwam potrzebę, by usiąść z boku i pomyśleć. Choćby o roli cierpienia, które bynajmniej nie jest własnością prywatną chrześcijan, niegodną pogan, jak zostało to w pewnym miejscu zasugerowane. No właśnie, cierpienie, poświęcenie, ból, śmierć... osobiście uważam je za szalenie istotny punkt naszej zabawy w życie. Element, którego nie da się obejść bokiem, od którego można uciekać, ale będzie to ucieczka w przeciwnym kierunku, niż nasz obrany. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wstawiła między wiersze niesłynnego Crowleya...
"Wskaż na realność oddziaływania Słońca, męskiej siły, żeńskiej siły, i tak dalej, i pokaż, że dzięki celebracji tych wartościowych mocy mogą zjednoczyć się w pełni z życiem tu i teraz. Niech religia będzie przyjemnością, jednak ze świadomością wartości i wzniosłości śmierci, którą należy traktować jak przeprawę, jak inicjację."

No właśnie, przeprawa, inicjacja, czy powinna być sprowadzona do li tylko wyrzucania śmieci? Czy jesteśmy w stanie oddzielić elementy siebie, które stoją nam na drodze do obranego przez nas celu, pozostawiając przy tym resztę nienaruszoną? Spójrzmy na proces alchemiczny chociażby, w którym substancja przechodzi przez ogień, całkowicie się rozkłada, by odrodzić się w doskonalszym stanie. Przejść tę przeprawę z sukcesem możemy jedynie zatracając się totalnie. Siebie, nie jest to święto dziękczynne na cześć poświęcenia odległego boga, gdzieś tam, daleko nad nami. Siebie, nie części siebie, które uważamy za zbędne. Tak, z tych powodów nie jestem gotowa na uczciwe tańce, śpiewy i picie wina w tym czasie. Być może kiedyś będę, ale przede mną długa, ciężka, bolesna wędrówka w nieznane, do moich zbiorów daleko i nie wiadomo, czy będą obfite.

Driada.

1 komentarz:

  1. Ja tak sobie myślę, że pogańskie święta są bardzo unikalne właśnie w tym, że tańczymy podczas nich nawet w obliczu śmierci. Może dlatego, że niesie ona ze sobą nadzieję na coś lepszego? Poświęcamy się nie, żeby tracić, ale żeby zyskać. Czasem boimy się obrać jakąś drogę, bo boimy się czegoś stracić, a potem okazuje się, że to co tracimy jest wszystkim, czego i tak chcieliśmy się pozbyć.
    Arek

    OdpowiedzUsuń